Tak wygląda Irak 8 lat po zakończeniu wojny
Można założyć, że formalnie wojna w Iraku zakończyła się w 2017 roku. Od tamtej pory widać tu wyraźną poprawę, zarówno w kwestii bezpieczeństwa, jak i ogólnego rozwoju ekonomicznego. Są jednak miejsca, które wyglądają tak, jakby walki toczyły się ledwie kilka dni temu. W kwietniu odwiedziliśmy jedno z nich.
Irak już dawno temu zniknął z mediów, więc myślę, że warto zacząć od krótkiej powtórki. Latem 2014 roku ISIS (znane też, jako Państwo Islamskie) zajęło prawie dwumilionowe miasto Mosul, dokonało ludobójstwa na Jezydach oraz zajęło dziesiątki miejscowości w Równinie Niniwy, doprowadzając do exodusu tysięcy chrześcijan z tego regionu. Wszystko działo się pomiędzy czerwcem a sierpniem 2014. Przez kolejne lata terroryści okupowali sporą część Iraku i Syrii, choć zagrabiony przez nich teren stopniowo się zmniejszał. Finalnie w lipcu 2017 roku ogłoszone zostało odbicie Mosulu z rąk ISIS, co można uznać za koniec ich zbrodniczej działalności na terenie Iraku. Terroryści wycofali się do Syrii, gdzie jeszcze przez dwa lata bronili się w niewielkiej enklawie nad brzegiem Eufratu.
Oczywiście pozbawienie ISIS terytorium nie doprowadziło do całkowitego rozbicia tego ugrupowania. Wielu bojówkarzy przedostało się na pustynne tereny Iraku i Syrii, gdzie wciąż siali terror. Nieznana liczba uciekła za granicę, aby dołączyć do podobnych grup w Afryce czy Azji. Byli też tacy, którzy wrócili do krajów, w których się urodzili, jak np. Francja, Anglia, Szwecja czy Niemcy. ISIS pozostawiło po sobie zgliszcza, które gdzieniegdzie do dziś nie doczekały się odbudowy. Kilka kluczowych miejsc odwiedziliśmy w kwietniu, choć nie powiem, że wszystko poszło idealnie według planu.
Celem naszego wyjazdu było dotarcie do Sindżaru. Jest to region leżący na północy Iraku przy granicy z Syrią, który zamieszkiwany jest głównie przez Jezydów. To tu 3 sierpnia 2014 roku ISIS dokonało na nich ludobójstwa, które pochłonęło życie kilku tysięcy kobiet, mężczyzn i dzieci. Kolejnych kilkanaście tysięcy kobiet, dziewcząt oraz chłopców zostało porwanych. Terroryści zgotowali im piekło na ziemi. Kobiety i dziewczynki były traktowane w bestialski sposób, wykorzystywane seksualnie i mordowane. Chłopcy po torturach, które miały pozbawić ich jakichkolwiek uczuć, byli wykorzystywani do dokonywania zamachów samobójczych. Szacuje się, że około 300 000 osób z liczącej mniej więcej pół miliona społeczności jezydzkiej zmuszonych zostało do ucieczki.

Nie tak łatwo tam dotrzeć.
Samo dostanie się do Sindżaru, nie jest sprawą prostą. Region ma status miejsca, w którym trwa konflikt zbrojny. Spowodowane jest to m.in. sporem między rządem centralnym w Bagdadzie a Irackim Kurdystanem o to, do kogo formalnie należy oraz faktem, że nadal poszukiwane są tutaj masowe groby. Chcąc wjechać do Sindżaru, trzeba mieć specjalne pozwolenie, a i to nie daje gwarancji, że uda się przejechać przez wszystkie checkpointy, których po drodze z Bagdadu jest lekko licząc około dwudziestu. My oczywiście pozwolenie mieliśmy, ale… na jednym ze wspomnianych punktów kontrolnych, już po minięciu Mosulu, okazało się, że kilka dni przed naszym przyjazdem doszło do strzelaniny pomiędzy dwiema grupami zbrojnymi, które mają swoje posterunki w Sindżarze, w wyniku czego zmieniono procedury bezpieczeństwa [dla wyjaśnienia dodam, że tych grup jest w Sindżarze kilka, bo oprócz armii irackiej i kurdyjskiej peszmergi są też m.in. mające swoje korzenie Turcji oddziały PKK czy proirańskie Siły Mobilizacji Ludowej]. Po kilku godzinach czekania na poboczu wiedzieliśmy już, że tego dnia dalej nie pojedziemy. Zawróciliśmy więc do Mosulu, gdzie musieliśmy ruszyć całą machinę występowania o potrzebny dokument. „So, this is Iraq” można by rzecz. Koniec końców spędziliśmy na walizkach 4 dni, czekając na pozwolenie na przejazd. Dzięki naszym przyjaciołom udało się wszystko załatwić w naprawdę ekspresowym tempie. Inaczej musielibyśmy czekać około 2 tygodnie.
W oczekiwaniu na wyjazd do Sindżaru pojechaliśmy do Karakosz, największego chrześcijańskiego miasta w Iraku. Od sierpnia 2014 praktycznie do końca 2016 roku miejscowość ta była pod okupacją ISIS. Terroryści doszczętnie ją zniszczyli, chcąc usunąć wszelkie ślady chrześcijaństwa, jakie tylko napotkali. Wysadzali w powietrze oraz podpalali kościoły, zniszczyli wszystkie krzyże, obrazy i rzeźby, jakie udało im się znaleźć. Nie wspominając już o domach i sklepach, z których zostały tylko gruzowiska. Ponad sto tysięcy ludzi mieszkających w Karakosz oraz sąsiednich miejscowościach musiało uciekać. Na szczęście zaraz po odbiciu miasta zaczęła się fala powrotów. Najpierw wracali ci bardziej odważni, którzy mimo potężnych zniszczeń, zajęli się odbudową miejscowości. Oczywiście my również wnieśliśmy w tę odbudowę swój niewielki wkład. W sumie w Karakosz oraz sąsiedniej Baszice i Bartelli otworzyliśmy blisko 50 miejsc pracy. Część z nich funkcjonuje do dziś. A jak wygląda obecnie samo miasto? Można powiedzieć, że praktycznie nie ma tu już śladu po wojnie. Gdzieniegdzie widać szare plamki na elewacjach budynków, ale tylko ktoś znającą historię tego miejsca, będzie w stanie zorientować się, że to zatynkowane dziury po pociskach. Jest sporo nowych budynków, co akurat nie dziwi, bo pewnie większość nadawała się tylko do rozbiórki. Ulice są czyste, a wokół jest sporo zieleni. Karakosz robi dobre wrażenie, co bardzo cieszy, bo znaczy, że ludziom udało się tu wrócić do normalnego życia.

Czekając na pozwolenie, trochę czasu spędziliśmy w Mosulu. Z racji tego, że dokumenty mogły przyjść w każdej chwili, nie mogliśmy się zbytnio nigdzie ruszyć. Zobaczyliśmy jednak, jak bardzo to miasto rozwinęło się w ciągu kilku lat. Szklane wieżowce, neony, zatłoczone restauracje i ogromne korki. Tak wygląda dziś miasto, które pomiędzy 2014 a 2017 rokiem było stolicą tzw. Państwa Islamskiego w Iraku. Po zdobyciu go w czerwcu dwa tysiące czternastego terroryści urządzili tu paradę zwycięstwa. Potem od października 2016 do lipca 2017 w Mosulu trwały ciężkie walki, a duża część miasta została zniszczona. Dziś już tamte czasy należą do historii, choć trudno nie mieć w tyle głowy, że ci, którzy cię pozdrawiają na ulicy, mogli kiedyś machać czarną flagą na powitanie ISIS. Wspomnę jeszcze, że po zabytkach, z których kiedyś słynął Mosul, nie ma już śladu. Terroryści skrupulatnie wysadzili wszystko w powietrze. Na ich miejsce powstały szkaradne „kopie”, choć bardziej przypominają dekorację z galerii handlowej niż starożytne mury dawnych imperiów.
Finalnie po wysiedzeniu dołów w kanapie przyszły wyczekiwane papiery i ruszyliśmy prosto do Sindżaru. Z Mosulu to około 2 godziny jazdy samochodem. Najpierw przez miasto, obrzeża, a potem ogromną równinę. Wszędzie wokół tylko kamienie i piach. To tędy ISIS jechało w 2014 roku dokonać ludobójstwa na Jezydach. Mniej więcej w połowie drogi przed nami wyłoniła się Góra Sindżar, a raczej masyw górski, rozciągający się na długości 80 kilometrów, którego najwyższy punkt ma prawie 1500 metrów. Dotarliśmy.

Jakby wojna toczyła się tu wczoraj.
Niestety Sindżar to już całkiem inna bajka. Gwoli wyjaśnień. Region Sindżaru rozciąga się wokół Góry Sindżar, a jego głównym i największym miastem jest miasto… Sindżar. Trudno się połapać, jeśli nie zna się dobrze geografii tego terenu. Dla ułatwienia będę mówił o Sindżarze w kontekście całego regionu. W ten sposób będzie prościej. Sindżar, jak wspomniałem robi wrażenie. Zachwyca pejzażami bezkresnej równiny i tej pojawiającej się jakby znikąd góry. Góry, która dla Jezydów jest wręcz miejscem świętym. Wielokrotnie słyszałem, jak mówią, że tylko ta góra ich ocali. I ocaliła. W sierpniu 2014 roku, kiedy pojawiło się ISIS, dziesiątki tysięcy ludzi rzuciło się do ucieczki właśnie w stronę Góry Sindżar. A trzeba ją zobaczyć, żeby przekonać się, że było to praktycznie samobójstwo. Jest stromo, kamieniście i nie ma lasów, jak w naszych górach. Wspinając się na szczyt, jest się cały czas odsłoniętym. ISIS wykorzystało to, ostrzeliwując uciekających z moździerzy. Dodajmy, że uciekały też osoby starsze i dzieci. Młodsi i silniejsi nieśli słabszych i schorowanych. Ludzie nie mieli wody. Wielu zmarło z pragnienia i wycieńczenia, ale finalnie góra ocaliła tysiące istnień. ISIS nie dało rady jej sforsować. Terrorystów zatrzymała jezydzka partyzantka, uzbrojona w broń lekką, czyli przeważnie karabinki Kałasznikowa z niedostateczną ilością amunicji. Wielu mężczyzn poświeciło życie, aby ratować kobiety i dzieci. I czasem człowieka trafia szlag, jak przypomina sobie, jak jeden nasz przyjaciel – Jezyda z Sindżaru – opowiadał, że robił projekt z jakąś Europejską organizacją. Owa organizacja, z jego pomocą, robiła wywiady z kobietami, które były w niewoli w rękach ISIS. Głównym motywem ich badania była przemoc mężczyzn wobec kobiet. I tak, terroryści z ISIS byli mężczyznami, którzy zgotowali tysiącom Jezydek najgorsze piekło. Traktowali je gorzej niż zwierzęta, torturowali, gwałcili i mordowali w bestialski sposób. Tyle że po drugiej stronie tymi, którzy z jednym lub dwoma magazynkami amunicji rzucili się do obrony swoich żon, córek czy matek, byli jezydzcy mężczyźni. Oddali życie, aby kupić im choć trochę czasu i umożliwić ucieczkę. No, ale chyba już każdy przyzwyczaił się, że „Zachód” nie potrafi już nazywać wszystkiego po imieniu.

Wracając do wizyty w Sindżarze. Z jednej strony wszędzie wokół widać domy w budowie. Ulice są zatłoczone, choć nie tak, jak w Mosulu, ale też miejscowości są tu wielokrotnie mniejsze. Są sklepy, jest duży szpital w budowie. Coś się dzieje. A potem docieramy do jednej z głównych ulic miasta, która wygląda, jakby wojna toczyła się tu zaledwie kilka dni, może tydzień temu. Wszystko w gruzach. Przez zawalone ściany budynków widać pomieszczenia, które były pokojem, kuchnią czy łazienką. Na całej, długiej ulicy nie ma choćby jednego nienaruszonego budynku. Tyle pozostawiło po sobie ISIS.
Kilka kilometrów dalej jest niewielkie targowisko. Z zewnątrz normalny bazar, jakich wiele w Iraku. Na środku stoi skromny pomnik z wygrawerowaną liczbą „14”. To wspomnienie 14 sierpnia, ale 2007 roku i zamachu, który miał miejsce dokładnie w tym miejscu. Mało kto wie, że właśnie tego dnia miał miejsce drugi pod względem ilości ofiar zamach terrorystyczny w naszej współczesnej historii znany, jako zamach w Til Ezer (lub zamach w Kahtaniyi). W dzień targowy terroryści zdetonowali na lokalnym rynku trzy samochody wyładowane materiałami wybuchowymi oraz cysternę z paliwem. Zginęło 796 osób a ponad półtora tysiąca zostało rannych. Na zdjęciach tuż po zamachu widać jedynie lej, jakby spadła tam bomba lotnicza.

W końcu dotarliśmy do szkoły.
Na koniec naszego mocno okrojonego wyjazdu pojechaliśmy do szkoły, którą zbudowaliśmy w miejscowości Zomani niecałe dwa lata temu. Trafiliśmy akurat na lekcję języka angielskiego, która zrobiła na nas spore wrażenie. Podobnie, jak wspaniałe dzieciaki, które swoją radością i uśmiechem rozświetliły cały ten wyjazd. Razem z nami w Iraku był Rafał Otoka-Frąckiewicz prowadzący na YouTube kanał Polityko. Pewnie wielu z Was go kojarzy, a może to dzięki niemu czytacie ten artykuł. Rafał zebrał sporą część środków na budowę szkoły. Reszta oraz koszty utrzymania, które co miesiąc pokrywamy, pochodzą wyłącznie od Was. Żadna organizacja ani instytucja nie dołożyła się do tego przedsięwzięcia.

Na koniec chciałbym Wam wszystkim serdecznie podziękować. Po pierwsze, że dotrwaliście do końca tego tekstu, a po drugie za Wasze wsparcie, dzięki któremu od lat możemy nieść pomoc ofiarom terroryzmu w Iraku. Choć sytuacja wygląda tam znacznie lepiej niż jeszcze 3 czy 5 lat temu, to nadal są osoby, które potrzebują wsparcia. Oczywiście w dalszym ciągu będziemy też utrzymywać wspomnianą szkołę oraz ośrodek edukacyjny w górach, do którego zawieźliśmy prawie 50 kg klocków LEGO. Za wszelką Waszą pomoc raz jeszcze dziękuję.
Jeśli jeszcze nie widzieliście, to zapraszam również na krótki reportaż z naszego wyjazdu:
Autor: Dawid Czyż