Trzeci raport wolontariuszy Orlej Straży z Północnego Iraku

30 marca 2017 | Orla Straż w Iraku

W ostatnich dwóch raportach znalazły się relacje z wizyt u jazydzkich rodzin mieszkających w obozach dla uchodźców oraz ze zniszczonych przez terrorystów miejscowości chrześcijańskich, do których wracają dawni mieszkańcy. Tym razem raport skupia się na Jazydach i jest niejako podsumowaniem opowiedzianych przez nich ich własnych, dramatycznych historii. Tekst ten najwyraźniej pokazuje, komu i dlaczego pomagamy.

24 marca upłynął nam pod znakiem obozów.

Piątek to, jak wiesz, dzień świąteczny, więc mijaliśmy mnóstwo rodzin piknikujących na poboczach. Do obozu Qasdia nas nie wpuścili. (…) zaaranżowaliśmy spotkanie z dwiema kobietami na pikniku właśnie.

Pierwszą z nich, była młoda, urodzona w 1994 roku dziewczyna z trójką dzieci.

Przez dwa i pół roku była więziona przez Daesh. Opowiadała nam o gwałtach, o tym, jak została kilkukrotnie sprzedana i o mężu, który nadal przebywa w niewoli. Nikt nie wie, gdzie jest. Od miesięcy nie miała o nim żadnych wiadomości. Mieszka w namiocie. Raz na jakiś czas pomagają jej krewni. Co już dla nas oczywiste, nie otrzymuje żadnej pomocy psychologicznej, a tę materialną tylko czasem. Kiedy tylko została wykupiona, otrzymała darowiznę na zakup ubranek dla dzieci. To było ładnych kilka miesięcy temu. Dzieci mają dwie zmiany ubrań.

Druga to czternastolatka. Została wykupiona bardzo niedawno temu. Miała 11 lat, kiedy została porwana.

Dziesięciu tak zwanych bojowników kolejno ją sobie sprzedawało. Na ręce ma obrzydliwą bliznę po oparzeniu. Przynajmniej kilka blizn po przypalaniu papierosem. Mówi cichutko, jakby bała się każdego słowa. Jest jedyną osobą z rodziny, która została uwolniona. Teraz opiekuje się nią daleka ciotka. Ubrania, które na sobie miała były pożyczone. Mówiła, że straciła już całe zaufanie do ludzi, bo każdy, kto kiedykolwiek jej dotknął chciał ją tylko zgwałcić. Kiedy zapytałam jej, jakie ma marzenia, powiedziała, że nie widzi dla siebie żadnej przyszłości, a jedyne, czego by chciała, to, żeby wszyscy niewolnicy ISIS odzyskali kiedyś wolność. S. (jeden z pomagających naszej fundacji na miejscu Jazydów) powiedział jej, że część wsparcia, którego jej udzieliliśmy ma przeznaczyć na ładną sukienkę i włożyć ją, kiedy następnym razem się spotkamy. To wywołało pierwszy uśmiech na jej twarzy i nieśmiałe skinięcie głową.

Kolejna osoba, z która się spotkaliśmy, już za bramami obozu to około sześćdziesięcioletnia kobieta, która straciła niemal wszystkich bliskich.

Kilkadziesiąt osób z jej rodziny zostało porwanych. Młody doktor został zamordowany na oczach reszty. Jeden z morderców powiedział, że nie potrzebują lekarzy i nie będą go ze sobą ciągnąć. Dwie dziewczyny, farmaceutka i studentka były wykorzystywane i przeznaczone do zawarcia małżeństwa z dwoma „bojownikami”. Obie popełniły samobójstwo. Mała dziewczynka została zabita w trakcie przeprawy, bo zachorowała. Z jedną, kilkuletnią, mają kontakt. Miała zostać uwolniona, kiedy składaliśmy tej pani wizytę. Wszyscy mieli nadzieję, że tak się stanie, że pośrednik nie ukradnie pożyczonych z trudem pieniędzy…

Dalej, w obozie w Persfi spotkaliśmy się z dwojgiem staruszków, którzy nie mają już nic.

Najpierw stracili cały dobytek uciekając z Sindżaru, a później w pożarze namiotów w obozie Sharia, dokąd najpierw trafili. Mają około dwudziestoletnią córkę, która ma poważne problemy psychologiczne po pobycie w niewoli. Nie mówi. Boi się obcych. Barjas (działacz Yezidi Human Rights Organization-International) swoimi żartami próbował ją rozbawić. Udało się tylko raz.

W obozie Jamheshko odwiedziliśmy kobietę z czwórką dzieci. Ojciec zginął w masakrze w Sindżarze.

Nie mogliśmy z nią nawet spokojnie porozmawiać, bo do namiotu za nami niemal wdzierali się kolejni potrzebujący opowiadając jeden przez drugiego swoje historie. Z tej czwórki dzieci jedno ma duże problemy ze zdrowiem. Niemal nie jest w stanie się poruszać. Nie stać ich nawet na podróż do lekarza, o samym leczeniu nie wspominając.

W tym samym obozie zostaliśmy odprowadzeni do namiotu, przed którym bawiła się maleńka dziewczynka w kapturze na głowie.

Widząc nas, siedząca przy niej babcia zdjęła jej kaptur. Dziecko nie miało włosów na całej potylicy. Skóra posmarowana była jakąś kruszącą się maścią. Na twarzyczce też miała zaklejone tą samą maścią dziury. Na rączkach zupełnie popękaną, odłażącą płatami skórę. Tak samo wyglądała reszta jej ciałka. Została zdiagnozowana z rozwarstwieniem skóry. I tyle. Diagnoza, jakaś poślednia maść, i dziękuję bardzo, wracajcie do namiotów. Zanim poszliśmy, jej matka zdjęła jej bucik i skarpetkę. Stopa wyglądała, jakby gniła. Dziecko niemal się nie rusza, bo każdy gest sprawia jej ból. Pod ubraniami skóra schodzi jej krwawymi płatami, bo materiał stale ją podrażnia.

Na koniec, w wiosce Bajid Candala złożyliśmy wizytę dwóm siostrom, Nihad i Rosie. Obie były porwane.

Nihad, ze względu na swoją wyjątkową wręcz urodę miała być zatrzymana przez jednego z tych morderców z Daesh. Wszystkie dziewczyny opowiadały, że dostawały jakieś środki mające zapobiegać ciąży. Ona nie. W niewoli urodziła dziecko, chłopca. Kiedy aranżowano jej wykupienie, dziecko zostało jej siłą odebrane. Wróciła sama. Żadne słowa nie są w stanie opisać smutku, z jakim opowiadała swoją historię. Jej siostra, Rosa także przebywała w niewoli kilka lat. Nosi żałobę. Prawie nic nie mówi i nigdy się nie uśmiecha. Spędziliśmy tam sporo czasu.

Na koniec usłyszeliśmy coś, co sprawiło, że wiemy, że to co próbujemy tutaj zrobić, ma sens. Nihad powiedziała S., że wraz z przyjściem Daesh straciły całą nadzieję. Ale teraz mają Orlą Straż…

Wróciliśmy potem do domu brata Barjasa (Barjas wrócił już do siebie, więc podróżowaliśmy z jego bratem i S.).

Pin It on Pinterest

Share This