Nie chciałem przejść obojętnie [Rozmowa z Bartkiem]
Bartosz Rutkowski jest założycielem i prezesem fundacji Orla Straż. Jest również emerytowanym oficerem Wojska Polskiego, w którego szeregach spędził ponad 22 lat.
W jego życiorysie można znaleźć wiele ciekawych wspomnień. Skoki spadochronowe, nurkowanie, a nawet ucieczka przed milicją. Jedno wydarzenie zmieniło życie jego oraz wielu ludzi, których spotkał na swojej drodze. Bartosz Rutkowski jest postacią nieszablonową z wielu powodów. Jest przy tym człowiekiem skromnym i unikającym zainteresowania swoją osobą. Robiłem kilka podchodów, aby namówić go na rozmowę, w której opowiedział kilka anegdot ze swojego życia.
Nie chciałem przejść obojętnie [Rozmowa z Bartkiem]
Dawid Czyż: Jesteś założycielem Fundacji Orla Straż. Wiele osób, które nas wspiera, zna Cię osobiście lub z wywiadów w telewizji, czy prasie. Powiedz jednak kilka słów o sobie tym, którzy dopiero zainteresowali się Fundacją.
Bartosz Rutkowski: Nazywam się Bartosz Rutkowski, 46 lat niedługo. Dwadzieścia dwa lata, cztery miesiące i osiem dni byłem żołnierzem zawodowym, nurkiem w Wojsku Polskim głównie. Jestem absolwentem Szkoły Oficerskiej we Wrocławiu. Oprócz tego jeszcze zdarzyło mi się ukończenie studiów politologicznych na Uniwersytecie Gdańskim. Obecnie jestem emerytem jeżeli chodzi o wojsko, prowadzę fundację charytatywną Orla Straż, jestem prezesem tej fundacji i założycielem i dodatkowo jestem przewodniczącym Komisji Kwalifikacyjnej dla Nurków.
Dlaczego wojsko? Skąd się wziął pomysł, aby związać swoje życie z mundurem?
W sumie odpowiedź jest dość prosta. Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, próbowaliśmy je ulokować, to prawdopodobnie miałem około 4 lat, to jest strzelanie z broni myśliwskiej mojego dziadka, który zawiózł mnie do lasu, oparł swoją dubeltówkę o podłoże w lesie, o mech i pozwolił mi ściągnąć język spustowy, celując w korony drzew. No to jest prawdopodobnie moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, czyli jako 4-letnie dziecko, można powiedzieć, że pierwszy raz strzelałem z broni palnej. No jeden dziadek był w Armii Krajowej, drugi był w Narodowych Siłach Zbrojnych, więc mój świętej pamięci dziadek od strony taty, dziadek Jasiu, miał np. zwyczaj jak miałem tam lat kilka, opowiadać mi swoje przygody z partyzantki, odpowiednio ubarwione jako bajki na dobranoc. Anegdotycznie mogę wspomnieć, że mój drugi dziadek ze swoim kolegą z partyzantki, w czasie imprezy np. uczyli mnie czołgania, po czym moja mama wyciągała mi drzazgi z brzucha. Kończąc taką ciężką anegdotą, mój drugi z kolei dziadek, jak miałem lat na pewno poniżej 10, nie wiem 7-8, kupił mi taki produkcji NRD-owskiej pistolet maszynowy, który wydawał straszliwy jazgot przy naciśnięciu języka spustowego. Sadzał mnie w fotelu przed telewizorem w trakcie filmu i jeżeli w tym filmie wojennym pokazywał się Rosjanin lub Niemiec, to dziadek mówił: „strzelaj”, więc ja naciskałem język spustowy, wydobywał się straszliwy jazgot broni, a dziadek, kiwając spokojnie głową, mówił „dobrze”.
Czyli wszystko zaczęło się dosyć wcześnie, więc wybór był, jakby naturalną koleją wszystkich wydarzeń z lat dziecięcych i nastoletnich.
Miałem chyba małe szanse wyrosnąć na kogoś innego niż żołnierz. To, co mnie powstrzymywało to fakt to, że byłem dość słabego zdrowia, ale już od 12 roku życia chodziłem obcięty całkowicie na łyso, a do szkoły chodziłem w mundurze, co zresztą było zakazane. Zdarzyło mi się w swoim życiu uciekać przed panami wtedy jeszcze milicjantami, którzy mnie gonili z tego powodu. Chcieli mi przy pomocy takich długich, białych pałek wytłumaczyć, że nie wolno się tak ubierać. Chodziłem do szkoły ubrany w mundur, spięty pasem oficerskim i w glanach. No to jako 12-latek, 6.klasa szkoły podstawowej. A potem to wszystko się jakoś tak naturalnie rozwinęło, bo od 12 roku życia pochłonęła mnie historia wojskowości, którą fascynuję się i uwielbiam do dzisiaj. (Miałem) 16 lat (gdy) zacząłem nurkować, 17 lat, zapisałem się do Aeroklubu Gdańskiego, 18 lat, zrobiłem odznakę skoczka 3 klasy w aeroklubie, zacząłem się też wspinać z kolegami w skałkach, no i tuż przed 19 urodzinami zgłosiłem się do szkoły oficerskiej. To już jak gdyby potoczyło się chyba takim w miarę naturalnym tokiem, tym bardziej że było już po ’89 roku, ponieważ przed tą datą nie rozważałem możliwości zostania żołnierzem zawodowym.
To może zacznijmy od skoków spadochronowych. Domyślam się, że kryje się za tym równie ciekawa historia?
Naturalnym rozwojem mojego zainteresowania historią wojskowości, było, takim pierwszym tematem, na którym się skupiłem była historia Polskiej Marynarki Wojennej. Drugim tematem było lotnictwo, potem bardzo dogłębnie zainteresowałem się wojskami pancernymi, a ostatnią miłością, która już potem jak gdyby została do końca, to były wojska powietrznodesantowe. Do tego stopnia, że ja jako nastolatek w swoim pokoju na ścianach miałem zdjęcia generała Sosabowskiego, plan operacji Market Garden, no wiele innych rzeczy. I kiedy ogłosiłem moim rodzicom, że idę do szkoły oficerskiej, byli zdruzgotani i zaproponowali mi, że ponieważ nigdy nie byłem na tzw. Zachodzie, czyli w Europie Zachodniej, to żebym wybrał sobie jakiś kraj, no i oni mnie zawiozą, nim pójdę w kamasze, żebym zobaczył, jak wygląda normalne życie i jak gdyby ten otwarty świat. No i pozwolili mi wybrać kraj, no ja wybrałem Holandię, pojechałem na groby polskich spadochroniarzy do Oosterbeek. Odwiedziłem pole bitwy pod Arnhem, pod Oosterbeek. Dla mnie to była taka pielgrzymka po prostu, tym bardziej że zrobiliśmy to w czasie, kiedy przyjeżdżali weterani wojsk powietrznodesantowych, którzy co roku tam spotykają się z okazji kolejnej rocznicy bitwy, więc miałem przyjemność poznać też weteranów, m.in 1 dywizji spadochronowej brytyjskiej, którzy tam walczyli. No jak gdyby spotkać się z tymi ludźmi, którzy jednak stanowili żywą, chodzącą historię. I to był mój wyjazd na dosłownie kilka tygodni przed wstąpieniem do szkoły oficerskiej. To był mój wyjazd na dosłownie kilka tygodni przed wstąpieniem do szkoły oficerskiej. Dla mnie skoki spadochronowe nigdy nie były sportem. Ja tylko i dlatego zapisałem się do Aeroklubu Gdańskiego, i zrobiłem tę odznakę skoczka spadochronowego, ponieważ chciałem być w przyszłości żołnierzem wojsk powietrznodesantowych. To był dla mnie jeden z kamieni milowych na drodze, którą musiałem pokonać. Nigdy skoki spadochronowe nie sprawiały mi jakiejś ogromnej przyjemności.
A jak to było z nurkowaniem? Skąd wziął się pomysł, aby pójść w tym kierunku?
Nurkowanie wzięło się z tego, że ja byłem dzieckiem dość zamkniętym w sobie, można powiedzieć introwertykiem. Miałem bardzo wąską grupę znajomych, jednego przyjaciela, skupiony byłem na czytaniu książek i planszowych grach strategicznych. W dalszej rodzinie miałem kuzyna, który już wtedy nurkował, wujka, który był instruktorem nurkowania, oni co roku organizowali obóz nurkowy miesięczny i ja w wieku 16 lat zgodziłem się, że chciałbym na taki obóz pojechać. Było to, jak się okazało, strzałem w dziesiątkę. Od 16 roku życia zacząłem przygodę z nurkowaniem, która w różny sposób trwa do dzisiaj i uważam, że jest to przepiękny sport. Najbardziej w nurkowaniu ceniłem sobie, no jak to pewnie u introwertyków bywa, ciszę i spokój. I też to, że w pewnych momentach jesteście całkowicie sami ze sobą w sposób, w jaki tutaj na powierzchni trudno to uzyskać, jak jesteście prawie 90 metrów pod powierzchnią wody, poprosicie, żeby wyłączyć wam reflektor, który jest na hełmie i w całkowitych ciemnościach jesteście na tej głębokości, i jedynym dźwiękiem jest wasz własny oddech. Nie ma nic więcej. To jest naprawdę uczucie, którego do dzisiaj mi czasem brakuje, to jest w sumie jedyna rzecz, jakiej mi brakuje po odejściu ze służby wojskowej. Zdarzyło mi się chyba ze dwa razy, jadąc, jest Estakadą Kwiatkowskiego w Gdyni, patrzeć na port wojenny, pomyśleć, że fajnie by było z chłopakami wyjść w morze na nurkowanie głębokie, bo po prostu to lubiłem i cenię tych ludzi, do dzisiaj. Mam wśród nich bardzo dużo kolegów i utrzymuję z nimi kontakt, bo to naprawdę fajni ludzie.
Po tych 22 latach spędzonych w mundurze przyszedł czas na zmiany, ale nie była to chęć odejścia z wojska, a raczej jedno wydarzenie, które zmieniło wszystko.
Impulsem do podjęcia tego, tej mojej takiej życiowej decyzji było to, co terroryści z Państwa Islamskiego zrobili 12-latkowi. Chodzi o ukrzyżowanie dziecka żywcem. I ja jako ojciec dwójki chłopaków, po prostu powiedziałem, że ja się na to nie zgadzam. Nie zgadzam się na to, żeby być obojętnym w XXI wieku i przyjmować bez mrugnięcia okiem tego typu wiadomości, twierdząc, że mnie one nie dotyczą. No ja stwierdziłem, że ta mnie dotyczy. Mój starszy syn był rówieśnikiem tego chłopca, który zginął i jak gdyby ktoś coś takiego zrobił mojemu dziecku, nie chciałbym, żeby świat pozostał obojętny. No i pierwsza decyzja, to kiedy usiąść za biurkiem, zastanowić się, czy podejmuje się taką decyzję. Podjąłem decyzję, że tak. To było obrócenie się w prawo i narażenie Skarbu Państwa na stratę finansową, ponieważ sięgnąłem po jedną kartkę papieru z drukarki, służbowej drukarki, więc w sumie wojsku jestem do dzisiaj winien jedną stronę A4. No i na tej stronie od góry zacząłem sobie wypisywać rzeczy potrzebne według tej wiedzy, którą wtedy miałem, do zorganizowania takiego wyjazdu i rozpoczęcia działalności; bo ja chciałem pojechać na miejsce i zobaczyć własnymi oczami co się tam dzieje, bo absolutnie nie wierzyłem przekazowi medialnemu, teraz po latach, już prowadzenia 4 ponad latach tej działalności, 9 pobytach w samym Iraku, tam jeszcze Jordania, Egipt, to mogę tylko powiedzieć, że temu przekazowi telewizyjnemu wierzę jeszcze mniej. Ja po powrocie nie chciałem zakładać fundacji, próbowałem zostać wolontariuszem w jakiejś już istniejącej, potem stwierdziłem, że no tak, jak ja sobie wyobrażam tę pomoc i tak ją jak sami uchodźcy tam na miejscu mówią, że takiej by oczekiwali, to dokładnie takiej w tym momencie od nikogo nie otrzymują. Postanowiłem, że jednak sam stworzę fundację i dla mnie najważniejsze jest to, żeby współpracować z tymi ludźmi. Ja na początku uważałem, że to moje życie dotychczasowe było tak rozstrzelone w różnych kierunkach. No bo tutaj wojsko, tu zamiłowanie do historii, tutaj studia politologiczne, wydawało się, że to wszystko idzie w 3 różnych kierunkach i absolutnie nie ma w tym żadnej spójności. Okazało się przy tej działalności charytatywnej, że właściwie każda z tych rzeczy owocuje. Moje zainteresowania politologią pozwalają mi i geopolityką lepiej zrozumieć region, ludzi, to co ich dzieli, łączy; działające tam siły, których bardzo często nie widać na pierwszy rzut oka, mają bezpośredni wpływ na zachowania się ludzi i na to, jak realnie można im pomóc. Tło wojskowe, te 22 lata w mundurze spowodowały to, że dla mnie nie jest problemem, nie wiem, podróżowanie gdzieś stopem, ciężarówkami, z plecakiem, spanie na podłodze. Wystarczającą ilość razy w życiu spałem na podłodze, nie wiem, na poligonach, wyjazdach itd., itd., a też to zamiłowanie do historii pozwala mi dobrze słuchać tych ludzi, zagłębiać się w historie nie tylko ich życia, ale ich grupy etnicznej, ich religii, ich kultury, poznawać ich lepiej. Czym lepiej znacie tę osobę, tym dajecie sobie sami więcej narzędzi do tego, aby lepiej im pomagać.
Autor: Dawid Czyż